sobota, 6 lipca 2024

Liczy się tylko to


Wiecie co, pierwsza połowa tego dnia była średnia. Ba, była słaba. 
Po pierwsze było znowu dość ciepło. Po drugie, moja mama wróciła od endokrynologa, ma pewne problemy z tarczycą, a na niej małe guzki. Nieważne, że one występują standardowo przy tych dolegliwościach i lekarz powiedział, że istnieje małe prawdopodobieństwo, że to jakieś złośliwe zmiany... Ale GUZKI. Samo słowo. Trigger. No i poszło. Nerwica to gówno... 

Potem pojechaliśmy z mamą na zakupy. Źle się czułam i słabo ogarniałam. Czasem tak mam. Ale zdarzyło się coś, co mnie mocno zdenerwowało, bo i wczoraj miała miejsce podobna sytuacja. Wczoraj byliśmy w Gliwicach m.in. w Leroy Merlin, bo w końcu namówiłam mamę na wymianę drzwi wewnętrznych, no i stwierdziliśmy, że fajnie byłoby, gdyby pomiarów i porad udzielił nam fachowiec. 
Mama zaprosiła nas do kawiarni. Ceny przystępne, kawa i ciasto ok, niestety potem - tak mi się zdarza w gorszym samopoczuciu - straciłam na chwilę orientację w terenie i nie wiedziałam gdzie zanieść naczynia. Babka z obsługi (młoda dziewczyna, nie jakaś Karen) zaczęła robić miny i gapić się na mnie jak na totalną kosmitkę, co bardzo mnie ubodło - tak, przez lata od czasów szkolnych począwszy byłam traktowana z dużo gorszą pogardą, ale teraz już sobie na to nie pozwolę. 

Dzisiaj natomiast kupowałam coś w sklepie elektronicznym, małej sieciówce znajdującej się w najbliższym centrum handlowym, i typ opryskliwie mnie potraktował jak próbowałam mu wyjaśnić o jaki adapter i kabel dokładnie mi chodzi.
Ja jestem człowiekiem kulturalnym i spokojnym - do czasu, ale przenigdy nie zacznę inby pierwsza. 
To nie jest moja wina, że jestem chora, muszę brać leki i czasem mój mózg wolniej pracuje. Poszły stosowne opinie na Google (a w opiniach tego sklepu z elektroniką jest więcej negatywnych traktujących o kulturze pana sprzedającego - także nie uroiło mi się).

Także... Jeśli pracujecie z ogólnie pojętymi ludźmi i traficie na kogoś, kto słabo kojarzy, słabo się wysławia, plącze się, nie rozumie od razu co się do niego mówi... NIE, to nie jest niemota i kretyn, na którym możecie się wyżyć. To zapewne jest człowiek z chorobą psychiczną, zalekowany schizofrenik albo ktoś z taką fobią społeczną, że ten wypad do sklepu i otworzenie ust było dla niego wysiłkiem na miarę zdobycia Himalajów. Trochę empatii, trochę szacunku, trochę zwykłej kultury. 
Owszem, umiem się awanturować, ale nie zawsze uważam to za stosowne i adekwatne do sytuacji. A dzięki opiniom Google może właściciele lokali zainteresują się tym jak pracownicy traktują klientów. 

Po Auchanie chodziłam z atakiem mizantropii i naprawdę źle się czułam, ale napisałam do Misia (czekającego w aucie) smsa i poczułam się lepiej. 
Po powrocie do domu zrobiłam zapiekankę z makaronem, sosem i tym, co trzeba było zużyć żeby się nie zepsuło :) i nawet udało się nam podłączyć PlayStation 2 Slim do naszego telewizora. 

Wcześniej kupiliśmy na Allegro adapter PS2-HDMI za całe 18 zł, ale problem był w tym, że aby móc go używać - należało najpierw uruchomić konsolę na jej "domyślnym" kablu z cinczami/eurozłączem i przestawić na odpowiedni tryb. No a jak podłączyć cincze/eurozłącze do nowoczesnego telewizora...? No właśnie. Nabyłam więc (właśnie u tego pana buca) adapter eurozłącze-HDMI i ku mojej radości/zdumieniu starożytna konsola zaskoczyła. Przełączyliśmy ją z Misiem na odpowiedni tryb i... okazało się, że adapter PS2-HDMI działa i ma naprawdę wspaniałą rozdzielczość oraz grafikę (jak na 20-letnią konsolę, oczywiście).
Także jestem zadowolona, chociaż nie wiem czy powinnam grać na konsoli o pełnej wartości kolekcjonerskiej. :D

A wieczór... a wieczór był przemiłą odmianą od użerania się z ludźmi w upalną pogodę. 
Pojechaliśmy sobie na bliską (niecałe 8 km), ale bardzo interesującą wycieczkę do (znowu) Gliwic - tym razem odwiedziliśmy Radiostację gliwicką i uroczy park znajdujący się dookoła niej. 
O wrażeniach wizualnych napisałam na naszym blogu spacerowym, a co do innych wrażeń... 

Siedzieliśmy sobie na ławce i obserwowaliśmy zachodzące za wieżą radiostacji słońce. Nastał wieczór, zrobiło się przyjemnie, a wrażenia upiększały kolorowe światła. 
Powiedziałam Misiowi, że zawsze chciałam tak żyć.
Móc udać się na spacer w letni wieczór i mieć obok kogoś, kto będzie mi towarzyszyć. Ale nie jakąś koleżankę czy inną osobę, dla której byłam tylko opcją, ewentualnością, potrzebną tylko wtedy kiedy ktoś miał interes i chciał przysługi. A ja leciałam i jeszcze jak ostatnia idiotka cieszyłam się, że ktoś mnie lubi i jestem komuś potrzebna... 
Ale te czasy są już dawno za mną. Skończyły się darmowe przysługi, więc skończyły się przyjaźnie. Pewne rzeczy, na które przez x lat przymykałam oko względem niektórych znajomych, zaczęły mnie naprawdę mocno uwierać, aż w końcu powiedziałam kilka rzeczy głośno i ups, nie mam już koleżanek. Ale myślę, że tak po prostu się zdarza - nie każda przyjaźń przetrwa próbę czasu i dorosłego życia. 

Wracamy do domu - razem. Szczęśliwi. Mamy samochód, co po ponad 30 latach korzystania z komunikacji miejskiej jest niczym rajski ogród dla strudzonego wędrowca. W domu czekają koty, no i mama, która leży na czillu na kanapie i ogląda "Allo, Allo". Nie ma już wszczynającego awantury alkoholika, nie ma lęków, nie ma stresu co też wydarzy się za 5 minut, nie boli mnie żołądek - ze strachu, że po powrocie do domu zastanę nawalonego ojca i zrozpaczoną, wściekłą matkę i znowu na mnie spadnie cała odpowiedzialność za ogarnięcie tej sytuacji, przy wtórze wyzwisk tatusia.

Mam kogoś, kto mnie kocha - bezwarunkowo. Dla niego jestem priorytetem - tak jak on dla mnie, a nie opcją, kiedy akurat się nudzi lub potrzebna jest przysługa. Szanuje mnie, kocha, rozumie - ja jego też. Dbamy o siebie, o nasze potrzeby, o komunikację, o uczucia, o nasz cały wspólny dobrostan. Mamy dwa kotki, które są zdrowe - co po przedwczesnej stracie malutkiej Malinki jest dla nas bardzo ważne, a do tego pieska - pieska bez traum i przejść, którego nie trzeba specjalnie układać i z którym nie ma żadnych kłopotów. A który jest wspaniałym towarzyszem naszych wspólnych spacerów. 

I didn’t know there were empty places in my heart until you came and filled them up - Quote by Jane Lee Logan


- Hello? Yes, this is Dog.







wtorek, 2 lipca 2024

info blogowe :)

 Na moim forum tylko dla znajomych napisałam cały elaborat na pewien temat. W końcu zrozumiałam dlaczego zakładam nowe strony i konta, a potem w dołku je kasuję, bo nie ma żadnego zainteresowania.

Nie chcę się zachowywać jak pewien znany w "branży F20" pan, który ma sto pomysłów na minutę, a po pięciu minutach wszystko usuwa, bo łapie odklejkę. Jest przez to denerwujący i nikt go nie traktuje poważnie. Ja nie chcę się tak zachowywać, a niestety często robię to...

Nie będę tutaj pisać co mną kierowało i co skąd się bierze, bo to zbyt prywatne sprawy, ale zrozumiałam i przetrawiłam temat. Już wiem, jakie problemy z dzieciństwa od lat pojawiały się w moim dorosłym toku myślenia. Jutro dodatkowo poruszę ten temat na sesji z terapeutką.

Z pomocą przyszedł mi całkowity przypadek. Przypadkowo postalkowałam jakiegoś randomowego faceta na FB i on miał na profilu link do swojego bloga. To była jedna strona, ale podzielona na kilka działów i to diametralnie różnych - po prostu gość pisał tam o wszystkich swoich pasjach. Na jednym blogu. No i załapałam koncept: to jest to! :)

Efektem tych rozkmin jest ta oto strona (tak, zaaranżowałam starą domenę): pipczyk-szczur.pl

Jest to "multiblog" o grach, książkach, fotkach i twórczości artystycznej. Zamiast miliarda stron - JEDNA.

Pozdro.

I fotka Marchewki z Niurką dla atencji. :)