sobota, 29 czerwca 2024

IT'S DOOMIN TIME AGAIN

 Powiedzieć, że upał daje się nam we znaki to jakby nie powiedzieć nic. 

Dla tych co nie wiedzą - mieszkamy na ostatnim piętrze, nad nami nie ma strychu, przestrzeń między sufitem a dachem nie jest w żadnej sposób zaizolowana no i mamy okna po zachodniej stronie. Między 8:00 a 21:00 nie da się wyjść z domu. 

W upały bardzo źle czuję się psychicznie, nakręcam się i wszystko tym bardziej się pogarsza. Poza tym mam powyżej uszu tego miasta... Spędziłam tu całe swoje dotychczasowe życie i teraz, jak więcej łażę po tym grajdole, co chwila mam "flashbacki z Wietnamu", związane z pijaństwem ojca, z dręczeniem w szkole, z chamskimi zaczepkami na ulicy, z przeszłością. Z przeszłością, z którą muszę się rozstać, jeśli moja przyszłość ma być szczęśliwa. Ok, robię duże postępy, terapia działa, leki działają... ale na każdym kroku jest jakiś trigger. Dzisiaj na przykład przypomniała mi się nauczycielka, która w piątej czy szóstej klasie potraktowała mnie jak ostatnie gówno no i cóż - w tym mieście i miejscu mam to na porządku dziennym, ciągle coś przypomina o czymś. 

Na razie ciężko określić co z wyprowadzką. Przede wszystkim musimy dogadać się z teściami i Miśną ciocią co i jak i dopiero wtedy można cokolwiek zaczynać. Temat jest jeszcze daleko w powijakach, a gdzie tam jakieś konkrety... Pierwszych i tak dowiemy się dopiero w sierpniu, kiedy pojedziemy na wizję lokalną i przy okazji odwiedzimy teściów w Łodzi. Myślę, że jeśli uda nam się stąd wynieść późną jesienią lub na początku nowego roku, to już będzie spory sukces. Trochę mnie to wszystko przeraża, ale nie damy za wygraną. 

Nasza aktywność na zewnątrz znacząco zmalała, stąd i mały hiatus na blogu Miś i Szczur Wędrowni. Z Niurką wychodzimy rano - na krótko, żeby tylko się załatwiła, a potem wieczorem na trochę dłużej, ale to już po 21:00. Sami nie mamy sił na dłuższe spacery, a Niura też jest kluska i w upały głównie śpi z kocim rodzeństwem. Padła koncepcja, żeby wstać przed 5:00 rano i wtedy z nią pochodzić, jak jest jeszcze rześko i fajnie, ale... nie, niewykonalne. :D Zwłaszcza, że w nocy fatalnie spałam, bo raz że miałam koszmar o ojcu i jego toksycznych zachowaniach, a dwa, jakimś cudem odpięła mi się rurka z biPAPu od maski i dopiero zauważył to Miś, kiedy zaczęłam chrapać i go obudziłam... No i jak wejdą leki, to też nie jest takie proste wstać zbyt wcześnie. A oboje lubimy siedzieć do późna. Poza tym w kwestiach poranku, poranki kojarzą mi się nieprzyjemnie, z moją byłą, gównianą pracą. Zaczynałam ją o 7:00 rano, także musiałam wstawać dość wcześnie, żeby się ogarnąć i zdążyć na autobus. Ba, do dzisiaj śni mi się, że muszę tam wracać (na szczęście każdy sen o byłej pracy urywa się po konkluzji, że przecież mam rentę i wcale nie muszę więcej tam pracować). Jakkolwiek, nie chcę dokładać sobie kolejnych flashbacków z Wietnamu... 

No i ogólnie mam mało chęci na cokolwiek. Nawet nie rysuję, bo ręka mi się klei do tabletu. xD Zresztą w takim skwarze ciężko nawet zebrać myśli i skupić się (z tego samego powodu nie mam ochoty grać ani czytać). Miś katuje Diablo IV na Xboksie, a ja wczoraj zrobiłam podejście do gry Friends vs Friends (oczywiście w trybie z botami)... Ale dziś nie miałam siły, zresztą laptop też się dodatkowo nagrzewa i co to za radość, siedzieć w piekarniku... 

Byle do poniedziałku. Bo podobno ma być ochłodzenie... Trzymam za słowo.



środa, 26 czerwca 2024

A Day in The Life

 Kolejny dzień z tych słabszych. Miś drugi dzień na antybiotyku i się martwię. Nie, nic się nie dzieje, to jest po prostu taka konstrukcja psychiczna - że widzę czarne i złe scenariusze, że karmię lęki, że się nakręcam. Dobrze, że leki w jakimś stopniu na to pomagają, terapia też, no ale do ideału daleko. Także dzisiaj na noc chyba pójdzie hydroksyzyna i żałuję, że rano też jej nie wzięłam. 

Było gorąco i bardzo duszno, ale zajechaliśmy do terapeutki. Sesja na spokojnie, bo trochę zamulałam, a byłam dodatkowo zmęczona, bo oczywiście przed wyjściem miałam scysję z matką i uszło ze mnie sporo energii... Zaczynam rozumieć, że jedyne na co mam wpływ w tej sytuacji, to robienie wszystkiego, żeby móc jak najbardziej przyspieszyć naszą wyprowadzkę... 

W drodze powrotnej pojechaliśmy jeszcze do Biedronki po coś na obiad i nie tylko, po powrocie do domu podlałam wszystkie kwiatki, które tego wymagały (czyli wszystkie oprócz kaktusów), a wieczorem w towarzystwie mamy poszłam na spacer z Niurą. Tak, Miś przez te antybiotyki trochę niedomaga, stąd i przerwa na blogu spacerowym. Spacer po bliskiej okolicy i tyle, ale Niurka spacerowała zalecaną godzinę. :) A skorzystaliśmy wszyscy (oprócz zwierzaków oczywiście), bo mama wstąpiła do Netto i kupiła lody. 

Z milszych wieści - wczoraj w naszym kąciku zagościło PlayStation 4 Slim. Ogólnie Slim jest ostatnim modelem PS4, który można kupić jako nówkę w sklepie i to jak się zdaje, jest już ostatni dzwonek. Dlaczego PS4? Bo mam sentyment. :) PS5 to dla mnie całkowicie zbędny i nieudany sprzęt, a z najnowszej generacji mamy i tak Xboxa Series X, który bije konsolę Sony na głowę. Zanim fanboye tego czy tego całkiem się spłaczą, poinformuję, że tak naprawdę Miś i ja jesteśmy PC Master Race, a konsole to dodatek. xD A tak poważnie, granie to ZABAWA i każdy ma prawo grać na tym, na czym chce i lubi. Ja potrafię grać i na PC i na konsolach i jest ok - a przynajmniej nikomu nie wpycham do gardła swoich racji. :)

PS4 śmiga niczym rakieta - w porównaniu do pierwszego modelu, który gościł u nas w dwóch wersjach kolorystycznych (niestety obie zostały sprzedane ze względu na problemy finansowe). Także jest to dla mnie sensowny argument, że faktycznie kupno nówki-slimki było dobrą decyzją. 

Dawno nie rysowałam ani nie czytałam żadnej książki - a chodzi mi po głowie reportaż "Z pamiętnika początkującego psychiatry". To autentyczne zapiski prawdziwego lekarza, tyle, że nie z Polski. Ale myślę, że może być ciekawe. Ba, może i ciekawsze od smutnej rzeczywistości polskiej psychiatrii. Książki "Głośnik w głowie" nie dałam rady przeczytać, bo potem miałam powtórkę z 2006, sny o psychiatrykach i ciężkie rozkminy. Więc dałam sobie spokój. Człowiek w ciągu 18 lat leczenia widział na pęczki różnego syfu i nie muszę jeszcze dodatkowo czytać o tym książek. 

Książkami obozowymi też jestem póki co trochę zmęczona, zresztą nie mam nastroju na tak ciężką tematykę. No i trochę mnie jednak ciągnie do rysowania, ale niestety ciągle brakuje mi energii, a te upały też nie zachęcają do większych aktywności. Wyjście z piesełem na ponad godzinkę dziennie to też często jest wyzwanie - póki co. No ale po to ją wzięliśmy, nie? :)

No i... to chyba wszystko. :)









czwartek, 20 czerwca 2024

Wyjdziesz ze mną?

 Ogólnie dzień był średni, składał się z lepszych i gorszych momentów. 

Gorsze były takie, że Niurka przez chwilę mojej nieuwagi o mały włos nie dostała ciężkiego łomotu od Marchewki za próbę podwędzenia jej smaczka. Psina pierwszy raz w życiu zobaczyła prawdziwy pokaz kociej agresji i bardzo się wystraszyła. Niura pomimo rasy nie jest typem kozaka, a kotki są na swoim terenie, który zajmują dłużej, niż pieseł (swoją drogą, jutro będzie tydzień jak mamy Niurkę). Do tego są młode, a Koperek mimo, że nie jest jakiś ogromny, jest bardzo charakternym i dominującym kocurem. Strach pomyśleć co by było, gdyby nie był wykastrowany. 

Także biedna psina dostała ciężkiej traumy, nawet psie ciasteczko jej nie pocieszyło... ale na szczęście wieczorny spacerek po parku ukoił rany. :) Ale o tym dalej. 

Sytuacja z docieraniem się zwierzaków kosztuje mnie trochę stresu, bo jednak jestem lękowa i neurotyczna i często reaguję o wiele bardziej na wyrost, niż sytuacja w ogóle jest warta. Wiem. Walczę z tym. Ale, jak to mawia terapeutka, "to proces" i tak sobie ten proces trwa... Dwa lata terapii nie naprawią ot tak 35 lat syfu. Tymczasem codzienne spacery znoszę już lepiej, chociaż wciąż wolałabym, żeby ci cholerni ludzie przestali do nas podchodzić i zaczepiać i nas i psa. I żeby do wuja pana trzymali swoje psy NA SMYCZY. No ale jest tak jest. 

Wczoraj koleżanka zapraszała na grilla i to jest tak jak w tych memach o ludziach po 30-stce, którzy przez miesiąc szukają dnia, żeby wszystkim pasowało i ostatecznie każdy odwołuje spotkanie. Ja napisałam, że możemy wbić, ale reszta ekipy nawet nic nie odpisała. 

Tak sobie myślę, że kiedyś to były moje najlepsze kumpelki... ale ta przyjaźń nie przetrwała próby czasu i dorosłości. Każda poszła w swoją stronę i nawet żadną niespecjalnie obchodzi, co reszta dawnej nierozłącznej paczki postuje w social mediach. 

Kiedyś miałam różne rozkminki na te tematy, a teraz w sumie mam to gdzieś. Spotkamy się to się spotkamy, nie spotkamy się - nie szkodzi, nie umrę z nudów ani braku rozrywki. One też nie. W sumie tak myślę, że jedyne za czym będę tęsknić po wyprowadzce, to nasz weterynarz, kotki sąsiadki i kotek z podwórka i może psychiatra, ale z nim to się zobaczy, bo może zgodzi się rozmawiać ze mną przez Whatsappa. Opuszczę to miasto z wielką radością. 

No a z tych bardziej pozytywnych tematów... 

Osiągnęłam dziś pewien sukces terapeutyczny. Po południu przyszło mi wyjść z Niurą, bo dała znać, a Miś akurat gotował obiad. Postanowiłam pójść dziś nietypowo - przez okoliczne podwórka, do których mam uraz, bo za dzieciaka i młodziaka zawsze spotykało mnie tam coś przykrego, jak dresiarskie zaczepki czy wyzwiska związane z moim wyglądem. 

Przypomniało mi się, jak chyba w 2010? roku szłam przez jedno z tych podwórek (wracałam od lekarza rodzinnego) i jakiś kretyn zaczął ryczeć z okna, że "spali mi włosy". Miałam wtedy dredy i koleś dostał na ten widok jakiegoś ataku furii. Teraz bym to olała, bo jakby stanął przed nim mój Niedźwiedź, to typek zapewne zabrudziłby spodnie ze strachu. Wtedy jednak dostałam bardzo silnych lęków i objawów psychotycznych i wylądowałam na 20 mg Olzapinu (tak, moja ówczesna lekarka nie wiedziała widocznie co to jest SSRI, a nawet jeśli wiedziała, to moja sytuacja niespecjalnie ją interesowała). W sumie dopiero teraz - po 14 latach, po 10 latach leczenia u lekarza-profesjonalisty i po 2 lat solidnej terapii - pierwszy raz przeszłam tam na luzaku, sama i bez żadnego strachu.

Nienawidzę tego miasta. Wszystko tutaj przypomina mi o przeszłości. O wybrykach mojego ojca, o bullyingu i o bullies wszelkiej maści. Byłe szkoły, byłe prace... i już chce mi się rzygać na samą myśl. 

Ale ok, teraz już faktycznie będzie pozytywnie. 

Niura była trochę zestresowana po ataku Marchewki (btw, Marchew zyskała ksywkę Long Killer), więc wieczorem wybraliśmy się do parku. Niedaleko, bo sami byliśmy już trochę zmęczeni. W parku jakiś czas temu została otwarta sympatyczna kawiarnia i dzisiaj skusiliśmy się, żeby do niej wstąpić. Usiedliśmy na zewnątrz, dookoła było sporo osób z psami, więc nikt się nie czepiał. Miś zamówił sok, ja kawę latte z karmelem no i po kawałku ciasta. Wiecie, jestem szczęśliwa. W końcu mogę żyć tak, jak zawsze chciałam, jak przez lata marzyłam będąc przekonaną, że to się nigdy nie zdarzy... Pamiętam jak zazdrościłam ziomkom, poprzednim właścicielom Niurki, że mają taki fajny związek i fajne życie i wolność. Ja miałam tylko gównianą pracę i toksyczną rodzinę, przy której musiałam trwać, bo nie miałam żadnego wyboru. A teraz... :) Teraz jest zupełnie inaczej. :)

Mam narzeczonego, mamy zwierzaki, szykujemy się do przeprowadzki - nie od razu, może za kilka miesięcy, może za rok. Ale w końcu się stąd wyprowadzimy. Automatycznie polepszą się wtedy moje relacje z mamą. Mogę sobie iść z Misiem do parku, do kawiarni, do kina, pojechać na wycieczkę, coś obejrzeć, zwiedzić, albo leżeć razem plackiem i nic nie robić. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek w swoim życiu będę mieć taki związek z takim facetem. Pierwszy i jedyny dla nas obojga. Wiem, że ŻADNEGO innego mężczyzny w całym wszechświecie nie umiałabym tak kochać i uwielbiać. Mówię to jako człowiek, dla którego szczytem sympatii jest wytrzymanie z kimś w jednym pomieszczeniu dłużej, niż godzinę. Im mija więcej czasu i im znika więcej przekąsek, tym moja bateria szybciej się rozładowuje. xD Z Misiem jesteśmy cały czas blisko siebie i absolutnie nie potrzebujemy nawet małego dystansu czy przestrzeni osobistej. Z nikim innym coś takiego nie byłoby w ogóle możliwe. :) Jestem ekstremalnie aspołecznym typem - ale jego to nie dotyczy. Jesteśmy odludni i dziwni razem i to jest wspaniałe. :)

No i jeszcze kilka fotek na pozytywne zakończenie wpisu. 










poniedziałek, 17 czerwca 2024

dobry.

 No... tak, chciałabym mieć jakiegoś bloga, którego poprowadzę dłużej, niż pół roku. I nie chodzi tu o bloga z twórczością artystyczną czy fotograficzną... Ani nawet o bloga o zdrowiu psychicznym, jakim jest SchizoTypowo. 

Po prostu ciężko mi znaleźć równowagę, bo zaraz idę w jakieś uzewnętrznianie się, a wcale nie mam ochoty tego robić. W końcu co to kogo, a już raz takie publiczne uzewnętrznianie się obróciło się przeciwko mnie, bo ktoś odstawił leki i odjechał mu peron razem z resztą dworca. 

Mam ochotę popisać sobie po prostu o codziennych bzdurkach i pierdołkach. :) No i niech będzie, spróbuję. :)