Powiedzieć, że upał daje się nam we znaki to jakby nie powiedzieć nic.
Dla tych co nie wiedzą - mieszkamy na ostatnim piętrze, nad nami nie ma strychu, przestrzeń między sufitem a dachem nie jest w żadnej sposób zaizolowana no i mamy okna po zachodniej stronie. Między 8:00 a 21:00 nie da się wyjść z domu.
W upały bardzo źle czuję się psychicznie, nakręcam się i wszystko tym bardziej się pogarsza. Poza tym mam powyżej uszu tego miasta... Spędziłam tu całe swoje dotychczasowe życie i teraz, jak więcej łażę po tym grajdole, co chwila mam "flashbacki z Wietnamu", związane z pijaństwem ojca, z dręczeniem w szkole, z chamskimi zaczepkami na ulicy, z przeszłością. Z przeszłością, z którą muszę się rozstać, jeśli moja przyszłość ma być szczęśliwa. Ok, robię duże postępy, terapia działa, leki działają... ale na każdym kroku jest jakiś trigger. Dzisiaj na przykład przypomniała mi się nauczycielka, która w piątej czy szóstej klasie potraktowała mnie jak ostatnie gówno no i cóż - w tym mieście i miejscu mam to na porządku dziennym, ciągle coś przypomina o czymś.
Na razie ciężko określić co z wyprowadzką. Przede wszystkim musimy dogadać się z teściami i Miśną ciocią co i jak i dopiero wtedy można cokolwiek zaczynać. Temat jest jeszcze daleko w powijakach, a gdzie tam jakieś konkrety... Pierwszych i tak dowiemy się dopiero w sierpniu, kiedy pojedziemy na wizję lokalną i przy okazji odwiedzimy teściów w Łodzi. Myślę, że jeśli uda nam się stąd wynieść późną jesienią lub na początku nowego roku, to już będzie spory sukces. Trochę mnie to wszystko przeraża, ale nie damy za wygraną.
Nasza aktywność na zewnątrz znacząco zmalała, stąd i mały hiatus na blogu Miś i Szczur Wędrowni. Z Niurką wychodzimy rano - na krótko, żeby tylko się załatwiła, a potem wieczorem na trochę dłużej, ale to już po 21:00. Sami nie mamy sił na dłuższe spacery, a Niura też jest kluska i w upały głównie śpi z kocim rodzeństwem. Padła koncepcja, żeby wstać przed 5:00 rano i wtedy z nią pochodzić, jak jest jeszcze rześko i fajnie, ale... nie, niewykonalne. :D Zwłaszcza, że w nocy fatalnie spałam, bo raz że miałam koszmar o ojcu i jego toksycznych zachowaniach, a dwa, jakimś cudem odpięła mi się rurka z biPAPu od maski i dopiero zauważył to Miś, kiedy zaczęłam chrapać i go obudziłam... No i jak wejdą leki, to też nie jest takie proste wstać zbyt wcześnie. A oboje lubimy siedzieć do późna. Poza tym w kwestiach poranku, poranki kojarzą mi się nieprzyjemnie, z moją byłą, gównianą pracą. Zaczynałam ją o 7:00 rano, także musiałam wstawać dość wcześnie, żeby się ogarnąć i zdążyć na autobus. Ba, do dzisiaj śni mi się, że muszę tam wracać (na szczęście każdy sen o byłej pracy urywa się po konkluzji, że przecież mam rentę i wcale nie muszę więcej tam pracować). Jakkolwiek, nie chcę dokładać sobie kolejnych flashbacków z Wietnamu...
No i ogólnie mam mało chęci na cokolwiek. Nawet nie rysuję, bo ręka mi się klei do tabletu. xD Zresztą w takim skwarze ciężko nawet zebrać myśli i skupić się (z tego samego powodu nie mam ochoty grać ani czytać). Miś katuje Diablo IV na Xboksie, a ja wczoraj zrobiłam podejście do gry Friends vs Friends (oczywiście w trybie z botami)... Ale dziś nie miałam siły, zresztą laptop też się dodatkowo nagrzewa i co to za radość, siedzieć w piekarniku...
Byle do poniedziałku. Bo podobno ma być ochłodzenie... Trzymam za słowo.